sobota, 9 listopada 2013

Całym sercem do mety :)

  Nareszcie nadszedł czas podsumowania. Amsterdam to był finalny start w tym sezonie. Na długo przed były przygotowania pot łzy ból i trochę krwi:) Gdy okres tych całych wyrzeczeń zbliżał się ku końcowi czas było się zbierać na samolot i ruszać w drogę.





  Samolot planowo wystartował we wczesnych godzinach porannych i po zaledwie godzinie lotu dotarł na miejsce. Najbardziej rozrywkowe miasto na Starym Kontynencie stanęło przed nami otworem. Prosto z Schiphol udaliśmy się do hotelu. Położony 20 minut od centrum hotel wyróżniał się niebieska fasadą i ścieżkami rowerowymi które go otaczały. Miła obsługa i szybki wypad na śniadanie. Pierwsza kanapka z holenderskim serem na ciepło niebo w gębie. Po odłożeniu bagaży udaliśmy się do hali Expo aby odebrać numer startowy oraz zobaczyć co mają do pokazania producenci w ramach nowości dla biegających. Szybki przejazd tramwajem i parę stacji metra dalej, witały nas dziewczyny ubrane w koszulki maratonu i wskazywały drogę wszystkim uczestnikom. Maraton ten jako ciekawostka miał największą liczbę osób startujących spoza Holandii. Ogromna ilość Brytyjczyków ok 3 tys., nie mała reprezentacja Brazylijczyków ponad 5 setek oraz uczestnicy z całego świata dumnie prezentowali swoje barwy. Podążając za tłumem docieramy pod halę obok Stadionu Olimpijskiego w Amsterdamie. Wyraźne strzałki pokazujące drogę tłumy ludzi. Czuć powoli atmosferę jutrzejszego biegu. Wchodzimy do środka przedzieramy się przez ścisk i docieramy do głównej hali. Następuje odbiór numeru z zamontowanym chipem mierzącym czas. Wszystko wyraźne i podzielone na odpowiednie grupy startowe wobec numerów i kolorów. Odbieram kopertę sprawdzam dane i nr. Wszystko się zgadza następnie przechodzimy do drugiej hali gdzie odbieram pamiątkową koszulkę i oglądamy nowinki techniczne. Tłum gęstnieje, zaczynamy czuć się duszno. Uciekamy głównym wejściem i idziemy z daleka obejrzeć Stadion skąd jutro pobiegnę. Wygląda to wszystko na perfekcyjną organizację.





  Stamtąd w tramwaj i do centrum. Oglądamy dzielnice Czerwonych Latarni i zjadamy makaron z sosem podstawę dobrego biegania. W centrum spokojnie gdzieniegdzie zapach tzw. shitu w powietrzu lecz bez przesady. łazimy tu i tam wiem że ta noc musi być długa jeśli chodzi o wypoczynek. Niestety nie udaje się zwiedzić Ajax Areny , czas płynie nie ubłaganie. Udajemy się na odpoczynek. Pełna mobilizacja przygotowania obuwia pakowanie plecaka pełnego niezbędników do dobrego i udanego startu. Czas na sen.






  Rano w niedziele wczesna pobudka lekka panika w oczach chociaż to już po raz szósty nadal wyraźna trema. Szybkie śniadanie na dwie i pól godziny przed. Następnie ruszamy na Stadion. Ludzie na przystankach powoli zbierają się w pokaźny tłum. Docieramy na miejsce ja i Sylwia. Przed czasem, rozgrzewka przebranie, zamontowanie numeru startowego. Udaję się na stadion oddzielne wejścia dla kibiców na trybuny i oddzielne dla biegnących na murawę stadionu. buziak na pożegnanie i mocno zaciśnięte kciuki. udaje się w swój sektor koloru różowego. Tam staje na tartanie rozciągam się krótka przebieżka. Stadion gęstnieje od kibiców, muzyka gra dynamicznie i bardzo mocno. Ustawiam się niedaleko Pacemakera z czasem 3:15 obok wielu biegaczy przeróżnych narodowości. W tle ogrommy telebim i elita biegaczy najlepsi z najlepszych czasy życiowe wokół 2:05. Spikier odlicza czas. Wszyscy razem odliczamy od 10 do zera. Na wystrzał z pistoletu ruszamy. 



  Pół okrążenia wokół stadionu i wybiegamy w Amsterdam. Ruszamy malowniczymi ulicami. na początku dobre tempo pewny krok i kilometr za kilometrem jest coraz lepiej. Po drodze orkiestry dęte, muzycy smyczkowi, DJ w stylowych garbusach oraz wiele więcej atrakcji. Ludzie z okien przy trasie cały czas krzyczą nasze imiona. Usłyszałem kilka wersji mojego od zdziwionego wzroku po Maciejs, Macc, Macig i kilka takich odmian. Tniemy powietrze uczepiam się zaraz po przebiegnięciu przez wnętrze muzeum narodowego biegacza z Farenham. Mija pierwsza dyszka czas zakładany. Biegniemy dalej GPS powoli coś nawala gubi lub dodaje metry. Niedługo wybiegamy z miasta nad malownicze kanały. Wokół pola i rezydencje farmerów oraz zamożnej elity Amsterdamu. Ku mojemu zdziwieniu pływające barki mają nagłośnienie i muzyka towarzyszy kolejnym kilometrom. Przekraczamy półmetek czas 1:30 minut z hakiem. Jest super. Czas odpowiedni tempo dobre. 



  Biegniemy dalej wracając w kierunku miasta. Zaczynają się straszne otarcia, noga lewa boli. 25 km za mną i jest coraz gorzej. Dobiegamy do strefy darmowej energii brzmi to świetnie. Kilkoro ochotników pokrzykuję przebranych w różne zwierzęta, uderza rytmicznie w bębny pomaga na chwilę:) Noga boli coraz bardziej ból przemieszcza się w kierunku kolana. 35 km to już męczarnia siły opuszczają spada tempo znacznie ale się nie poddaję nie idę biegnę cały czas. W mieście większy tłum i większy doping. Końcówka to już tysiące ludzi skandujących by się nie poddawać. Pierwsze znaki że to już ostatni km. 750 metrów do końca obok na ziemi otoczony karetkami leży jeden z zawodników widzę walkę o jego życie niestety po biegu dociera ta wiadomość. 45 letni biegacz z Francji umiera na nagłe zatrzymanie krążenia. Tragedia. Specjalny barykada złożona z ekip ratunkowych nie pozwala innym zobaczyć co się dzieje. 500 metrów do mety walka grymas na twarzy gdzieś w pobliżu Sylwia robi mi zdjęcia nie słyszę jej nie wiem co się dzieje dokoła. Moje ciało kompletnie traci energię przebiegamy obok wielkiego loga I am Amsterdam . Już widzę wbiegnięcie do tunelu. Niesamowita wrzawa wbiegam na tartan. Ludzie krzyczą w tle muzyka nadaj rytm. Daje z siebie to co jeszcze zostało. Uniesione ręce w górze płacz symbol krzyża i mijam metę. Dziękuję wszystkim tym co trzymali kciuki odbieram medal i ściskam w dłoniach butelkę wody by chwile później łapczywie opróżnić jej zawartość. to była walka. udaje się do wyjścia podjadam banana. Endorfina eksploduje w organizmie. Pamiątkowe zdjęcia uśmiechy jest cudownie:) Czas 3:26 nie odzwierciedla w ogóle tego biegu. Było znacznie gorzej.  Zdjęcie dla organizacji charytatywnej. udało się zebrać więcej niż 200 funciaków. Udajemy się do hotelu obtarcia pozwalają na kowbojski chód. Zwiedzamy dalej Amsterdam. Przygoda dobiega końca. Było warto. 



  Dzięki Sylwii i Tomaszowi że byli ze mną. Specjalne podziękowania dla Sławki za zorganizowaniu całej zbiórki charytatywnej. Dla tych którzy mnie wsparli dobrym słowem i drobną kwotą. Jesteście wielcy. Do następnego :)

poniedziałek, 30 września 2013

Dwie połówki.

  Wszystko dzieje się tak szybko. Czas zapętla się i już coraz bliżej głównego celu w tym sezonie, maratonu w Amsterdamie. W ramach przygotowań wystartowałem w dwóch połówkach.

  Pierwsza odbyła się w Bristolu. Startowałem tutaj po raz pierwszy na tym dystansie i z niezłym czasem jak na mój początek drogi z bieganiem. Spróbowałem ze po tych kilku latach przerwy uderzę ponownie spróbuje swoich sił raz jeszcze. Najafajniesze jest to że człowiek zna trasę i może naprawdę taktycznie podejść do całego biegu.




  Bieg jest jednym z większych w UK. W tym roku zapisało się 12 tys. uczestników ukończyło ok 9tys. Jako jeden z wielu byłem w tak zwanej białej fali startujących. Udało mi się nawet wepchnąć dosłownie bardzo blisko startu co jest nie lada wyczynem przy takim zgromadzeniu miłośników biegania. Obok mnie co było przekomiczne stanął człowiek banan i człowiek goryl szczytnie prezentując swoje barwy dla organizacji charytatywnych. Więc ja również rozpocząłem swoją przygodę i w raz z Tomaszem zbieramy kaskę na pomoc osobom ze stawami i różnej maści kontuzji bioder itp. Na dole podam stronkę gdzie możecie wpłacać nie bójcie się to naprawdę nie gryzie a każda kwota się liczy:)




  Wracając do biegu gotowy do startu z zegarkiem wyzerowanym oczekiwałem wystrzału w 25 półmaratonie w Bristolu. Ruszyliśmy. Od razu wypatrzyłem Pacemakera na 1:25 minut i od razu podążałem jego śladami. To było świetne posunięcie nie za szybko pewnym krokiem w tempie 6:18 na mile parłem do przodu. Trasa jest w miarę płaska i ten dzień jakoś był udany od samego rana. Czułem moc w płucach. Na 10 km było zdecydowanie poniżej 40 minut. Tutaj niestety popełniłem błąd i przyspieszyłem. to kosztowało mnie cenne sekundy w końcówce. Zacząłem zwalniać na 20 km zdecydowanie. Walczyłem ale nie dałem rady. Był to zdecydowanie zbyt szybki finisz. Nie na moje możliwości. Ta ostatnie 1,5 km kosztowało mnie z 40 sekund co niestety zabrakło mi do pobicia życiówki. Jednak bardzo zadowolony minąłem metę. Przez cały bieg czułem się rewelacyjnie. Kolega Mark z którym biegłem oficjalnie złamał 2 godziny kończąc w 1:49 minutach co do sekundy. Duży progres z jego strony.




  Chwilę po przekroczeniu mety spotkałem rodaka Tomka w barwach Polski. Świetnie biegł od początku i był o minute szybszy ode mnie. Mój oficjalny czas to 1:24:31 co jest bardzo dobrym wynikiem. Miejsce 225 całkowicie pasuje do tego wyniku. Mogło być lepiej ale i tak jest bardzo dobrze. W torbie upominkowej znajdowała się koszulka i medal oraz kilka małych gadżetów. Muszę powiedzieć że za tą cenę i taki jubileusz spodziewałem się czegoś więcej ale cóż nie wszystko można mieć tak od razu.




  Teraz przejdę do drugiej połówki, która odbyła się wczoraj w Weston Super Mare. Słynnej z przypływów i odpływów oraz słynnego molo. Właśnie z niego odbywał się start i na nim kończyliśmy bieg. były to dwa kółka. Ciągnące się wzdłuż wybrzeża. Na całe szczęście moje obawy co do wiatru były bezpodstawne. Praktycznie nieodczuwalny pogoda powiem wręcz rozpieszczała. W ciągu dnia nawet wzrosła do 21 stopni.Na starcie stawiło się 350 śmiałków. Każdy chciał pokazać się jak z najlepszej strony. Dzień wcześniej odbywał się triatlon i kilku zawodników poszło po całości wykonując obydwa biegi. Szacunek za taka moc w płucach.




  Na początek wspólna rozgrzewka w rytm muzyki. Zawsze to wygląda śmiesznie jak tak a grupa skacze i się rozciąga. Zaraz po ustawiliśmy się na starcie. Praktycznie w pierwszym rzędzie. Ze mną drugą połówkę wypić chciał znowu Mark. Ruszyliśmy na ryk niesamowitego klaksonu. Na początku byłem gdzieś na miejscu 25 i nie czułem się jakoś super. Już na drugiej mili w pierwszej 6 i tak zostało do końca. Trasa była lekko pofałdowana. Delikatne pagórki w scenerii leśnej i pięknego wybrzeża dodawały sił. Powrót w stronę miasta i pierwsza dycha czas 38 minut.




  Uwierzyłem w siebie i naprawdę szedłem jak błyskawica. Troszkę na 15 km zwolniłem. Mówię do samego siebie zostawię coś sobie sił na końcówkę. 18 i 19 km rewelacyjny czas poniżej 4 minut. Niestety nie udało mi się utrzymać tempa do końca. W rytm krzyków i zgiełku kibiców oraz przechodniów przekroczyłem linie mety. Niestety nie była ona najdokładniej pomierzona. Oficjalnie czas 1:25:17 według zegarka GPS 1:24:30. Czyli czas zbliżony do pierwszej połówki w tym miesiącu. Szóste miejsce ogólnie, drugie w kategorii wiekowej. W same urodziny, bardzo aktywnie :)



  W przeciągu dwóch tygodni ponad 42 km na trasie. Po biegu uśmiechcnięci, mark poprawił swój rekord życiowy o 2 sekundy:) Udaliśmy się na rybkę i  frytki. Rozpakowaliśmy nasze upominki a w zestawie świetna koszulka, batonik czekoladowy i voucher na jedną atrakcje na Grand Pier. Wybrałem F1 i poszło nieźle:) Było bardzo lokalnie bardzo przyjemnie i forma w końcowym rozrachunku pozostała na samym szczycie. Teraz tylko kierunek Amsterdam i bicie życiówki. Chciałbym złamać 3 godziny ale co z tego wyjdzie zobaczymy:)

http://www.justgiving.com/Maciej-Korona oto moja oficjalna stronka gdzie czekam na wpłaty :)

sobota, 27 lipca 2013

Najdłuższa górka w moim zyciu:)

   Hej. Po raz kolejny rozpocząłem sezon biegowy. tym razem moje kroki uderzyły w znany mi teren okolic Frome. Odbywała się tam druga edycja Półmaratonu, 10 km i 5 km biegu. W zeszłym roku startowałem w dyszce i ku mojej radości zająłem 3 miejsce. W tym roku postanowiłem pójść krok wyżej i uderzyć w półmaraton. 


   Wiedziałem że pogoda tutaj w UK nie zwalnia i spodziewałem się upału. ku mojemu zaskoczeniu w godzinach porannych było pochmurnie i temperatura nie przekraczała 16 stopni Celsjusza. nawet gdy już dotarliśmy na miejsce temperatura nie wzrastała ale tylko do czasu.

   Bieg odbywał się z tego samego miejsca obok stadionu piłkarskiego. Tam też ja i Mark bo on towarzyszył mi w mojej wyprawie odebraliśmy numery startowe wraz z chipem do pomiaru czasu i dystansu. Niestety jest to chyba najbardziej znienawidzony przeze mnie miernik bo przykleja się go wokół kostki na tzw. rzepę.


   Niestety również mój zegarek z GPS odmówił mi posłuszeństwa i musiałem się na trasie posiłkować znacznikami ustawionymi przez organizatorów. 

   Ruszyliśmy około 10 minut przed czasem na linię startu. Ustawiliśmy się z przodu i czekaliśmy na wystrzał pistoletu mistrzyni paraolimpiady reprezentującej barwy gospodarzy drużyny GB. Start biegu rozpoczął się dokładnie o godzinie 10. nie było opóźnień więc ruszyliśmy zgodnie z planem. 


   Pierwsze 10 km pokrywało się identycznie z zeszłoroczną trasą biegu na 10 km. Było więc w miarę płasko i w gęstej zabudowie domków. Tempo było właściwe i dawało nadzieję na 40 minut w połowie dystansu. Cel założony i osiągnięty. Niestety zaraz potem zaczęła się górka po górce. Ok 12 km była pierwsza która dała się ostro we znaki. Poziom mojego przygotowania nie był najlepszy a takie podjazdy definiują cały okres przygotowawczy. Wybiegliśmy w okolicę otaczające Frome i wbiegliśmy do malowniczej wioski w Nunney. Ludzi na trasie wydawało się mniej  niż rok wcześniej ale to i tak był tłum w porównaniu z biegami w Polsce.

   Tak jak wspominałem to nie był koniec. Każda górka była coraz wyższa a zapachy krówek z okolicznych łąk weryfikowały pojemność moich płuc. Gdy pozostało już tylko 5 km do końca pomyślałem jest dobrze uda się osiągnąć założony cel poniżej 1 h 30 min. Niestety temperatura rosła i ok 20 km ten szczyt który stanął mi przed oczyma załamał morale niejednego biegacza. Wdrapywaliśmy się pod górę ok 1,5 km a ona wydawała się nie mając końca. W końcu udało się wiedzieliśmy że z czasu już nici. Trzeba było dotrwać do końca. Nie poddawać się. Końcówka oczywiście tez nie była płaska bo linia mety znajdowała się na kolejnym wzniesieniu więc nici z jakiegokolwiek sprintu. Zmęczony kompletnie zmoczony przesiąknięty potem rozpocząłem kolejny sezon. Ten mam nadzieję będzie jeszcze bardziej obfity w nowe rekordy i nowe wyzwania. Frome zaliczone drugi raz już nie dam się tam namówić na połówkę :)


   Kolejne maratony przede mną już 20 października Amsterdam i w nowym roku 23 marca Rzym Wieczne Miasto. Obie rejestracje są potwierdzone i na sto procent będę na nie gotowy. W międzyczasie zdecydowałem się na 15 wrzesień i połówka w Bristolu. Będzie to 25 edycja a więc bieg z tradycją i historią. Był to mój pierwszy półmaraton w życiu więc czas wykręcić niezły czas i zdobyć jubileuszowy medal.



Teraz czas na sierpniowy relaks i powolne mozolne bieganie. Czas pokonać siebie po raz kolejny :)

czwartek, 30 maja 2013

Stawiam na Bydgoszcz

  Hej. Troszkę zwlekałem. Troszkę sam w sobie nie mogłem się zebrać by coś napisać o krótkiej przygodzie w Bydgoszczy. Jako że był to tydzień po maratonie nie spodziewałem się niczego. Zaskoczeniem dla mnie była tak szybka regeneracja. Tylko 4 dni a czułem się fantastycznie. Zero bólu, zero zakwasów, zero problemów.



  Zanim jednak zarezerwowałem miejsce na starcie długo się zastanawiałem czy warto. W końcu moje miasto nie słynie z wielkich biegów ulicznych. Zachęcił mnie zdecydowanie pakiet startowy, końcowe metry na prawdziwym lekkoatletycznym stadionie i niespodziewany udział Ali w tym biegu. Musiało się tak stać i w tym momencie uiściłem moja skromną opłatę startową. Po przylocie już w środę zdecydowałem się na krótkie rozgrzanie i sprawdzenie na co mnie stać. Było nieźle i zdecydowanie lepiej niż bym przypuszczał.



  W końcu to już za 3 dni II edycja Bydgoszcz na Start a szczerze nie słyszałem o pierwszej. Na mieście kompletna cisza. Facebook i troszkę strona organizatora wspominała mnie więcej co się dzieje i jak idą przygotowania. Musiałem jeszcze odebrać pakiet startowy po który udałem się z moim tatą a dzień zaskoczył mnie już od początku bezchmurnym niebem i Słońcem w całej krasie. Odbiór pakietów odbywał się na stadionie Zawiszy. W paczce znajdowała się koszulka z przełajowych mistrzostw świata które odbywały się zaledwie kilka tygodni wcześniej. Parę reklamówek i to wszystko. Myślę nie jest źle. Odbiór przebiegł sprawnie i ruszyliśmy z powrotem po ciuchy i ostatnie 2 godziny do biegu.



  Rodzinka wyrzuciła mnie koło Kino Teatru na Osiedlu Leśnym gdzie była linia startu. Pogoda była coraz lepsza i coraz bardziej słoneczna. Ludzi cała masa. Wiadomo że będzie nas dużo a było naprawdę około tysiąca. Troszkę znajomych i rodzin wspierających zawodników i zrobił się tłum. Mieszkańcy okolicznych bloków byli kompletnie zaskoczeni co tam się dzieje. Kolejne fotki tym razem z Moniką i Alą. Żar z nieba już zaczyna dokuczać. Rodzina usadawia się na stadionie by dopingować mnie w mojej końcówce. Wszystko gotowe, kamery TVB, start się zapełnia zawodnikami i co dało się zauważyć w bardzo silnej grupie pięknymi kobietami. Widać było nawet grupy z różnych firm które szykowały się do solidnej rywalizacji.



  Wybiła godzina 11 starter wystrzelił i ruszyliśmy. Początek silny nawet za bardzo pierwsze km bardzo szybkie poniżej 4 min. Tak aż do 5 km. Mijamy naprawdę fajne punkty w mieście, trasa absolutnie płaska. Niestety kibiców zero minus zero. Ludzie maksymalnie zdziwienie. Wstrzymany ruch na ulicach niepoinformowanych kierowców powodują w nich narastającą agresję. Organizatorzy musza to naprawić jeśli mamy dalej ścigać się po ulicach miasta. Plusem jest spiker który luzuje sytuacje w najbardziej niepokornych na placu Weysenhoffa. Nadal biegnę i czuję silę. Przyznam się ścigam naprawdę niezły tyłeczek :) Ok 7 km gdy już zawracamy na stadion myślę że spokojnie zejdę poniżej 40 min. Myślę było by rewelacyjnie. Prześcigam moją seksowną pacemakerkę i w tym momencie kolano i łydka zaczynają boleć. Ból narasta ale mogę biec. Zwalniam. Nie mam szans już na sprint i wbiegam na stadion ostatnie 300 m spokojnie pokonuję. Jedyne miejsce gdzie mamy kibiców szaleje. Mama z bratem krzyczą co niemiara, tata nieśmiało próbuje dopingować a ja przebiegam linie mety. Wyczerpany z czasem powyżej 41 minut ale zadowolony. Ciepło daje się we znaki otrzymujemy po medalu i butelce upragnionej wody. Powoli łapie oddech i wracam do siebie.



  Analizuje i cieszę się z rezultatu. 85 miejsce na tylu Bydgoszczan to nadal rewelacja. Ufff oddycham i czekam na Alę. Robię fotki wszystkim po trochu. Ala wbiega zmęczona, pstrykam fotkę, gawędzimy i do następnego biegu. 

  Bydgoszcz ma potencjał i można zrobić jeszcze więcej. Ten bieg na pewno nie będzie ostatnim i może się rozwijać. Teraz tylko odpowiednia promocja, lepsza organizacja i sukces murowany.

  Kolekcja medali się rozrasta i będzie potrzebna odpowiednia gablotka. Już niedługo następne starty. 21 lipca pół maraton w Frome i 28 dyszka w Tenby. Wracamy do formy. Nigdy się nie poddaje i oby tak dalej. Zapraszam wszystkich do biegania.

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Angielska północ zdobyta :)

Po mojej mobilnej relacji czas na podsumowanie całości.

Great Manchester Maraton 2013 można uznać za fenomenalny. Liczba kibiców, mój nowy rekord życiowy, wspaniała trasa oraz wiele innych czynników charakteryzują ten bieg w ścisłej czołówce moich startów.

Jako że był to jubileuszowy start bo piąty w Maratonie muszę przyznać że biegło mi się bardzo płynnie bez żadnych praktycznie dolegliwości. Końcówka jak zwykle ciężka i wymagająca ale gdy krzyczałem imiona osób które trzymały za mnie kciuki i wierzyły we mnie całym sercem, energia wręcz mnie rozrywała.

Więc od początku start był wyznaczony około 10 minut od legendarnego stadionu Old Trafford Czerwonych Diabłów gdzie zawodnicy w zależności od grupy startowej udali się na piętnaście minut przed startem. Cała wioska w której znajdowały się tradycyjnie namioty z informacją, masażem, pierwszą pomocą i całym zapleczem technicznym działała bez zarzutów. Wszyscy byli uśmiechnięci i bardzo pomocni. Zanim usłyszeliśmy wystrzał z pistoletu, odczekaliśmy w ciszy 26 sekund by chwilę później bez przerwy następne 26 sekund oklaskami uczcić ofiary zamachu podczas maratonu w Bostonie. Obok nr startowego miałem przypiętą wstążkę w kolorach Bostonu zrobioną przez żonę kolegi za co bardzo dziękuję. Padły bardzo ważne słowa od dyrektora zawodów, że nikt i nigdy nie zatrzyma maratonu i my biegacze zawsze będziemy biec do przodu wspierając się nawzajem. Chwilę potem legendarny brytyjski zawodnik oddał salwę z pistoletu i wystartowaliśmy.


Tempo które miałem założone od początku realizowałem. Nie potrzebnie szarpałem pomiędzy 5 a 10 km ale nie mogłem nic na to poradzić było kilka zbiegów. Później wyregulowałem czas i spokojnie biegłem do połówki. Po przekroczeniu połowy dystansu przyspieszyłem delikatnie zwiększając tempo. Sił starczyło prawie do samego końca. Niestety ostatnie 5 km wymusiło na mnie spowolnienie i w rezultacie nie udało mi się zejść poniżej 3 godzin a było naprawdę nie tak daleko. Poniżej załączam oficjalną tabelkę czasową.



Sam bieg był w miarę prosty kilka podbiegów i raczej płaski charakter zdecydowanie pomagał w uzyskiwaniu świetnych rezultatów. Ludzie na trasie strasznie pomagali wielu z nich pojawiało się w kilku miejscach. Świetne były zespoły muzyczne a w szczególności chór chłopięcy który niósł gospelowym głosem wszystkich zawodników. Całość odbywała się w południowej części Manchesteru. Chwilę przed końcem wybiegliśmy nawet poza obszary zabudowane. By zakończyć bieg przed głównym wejściem na stadion Manchesteru United :)




Nowością jak dla mnie były plastikowe torebki z wodą które się nie rozlewały a tylko przepuszczały wodę przez mały otwór po mocniejszym ściśnięciu. Żele były identyczne jak podczas maratonu Loch Ness. Końcowy medal i torba pamiątkowa zawierała: koszulkę, czekoladowe batoniki, banany, wodę oraz masę pomniejszych gadżetów od sponsorów. Bez szału ale nie było źle.

Sam za to Manchester to niestety duże angielskie miasto najsłynniejsze z powodu futbolu i myślę że nic tego nie jest w stanie zmienić przez następne dekady. Zawodników wystartowało 7 tysięcy a ukończyło bieg około 5 tysięcy. Niestety widać było dużo karetek które odwoziły tych którzy podjęli walkę a sam maraton ich poprostu przerósł.


Za tydzień 3 maja start w Bydgoszczy na 10 km. Mam nadzieję że dam radę. Dziś za to jeszcze w hotelu zapisałem się w bardzo szybkim tempie na losowanie do przyszłorocznego Virgin London Maraton 2014. Wyniki losowania w październiku i było by cudownie mieć okazję pobiec w wielkiej piątce maratonów na świecie chociaż raz.

Nogi na ten moment się regenerują, lekki ból łydek i ud ale to całkiem normalne po takim wysiłku. Kolejny ciekawy maraton kolejne wyzwanie i kolejny sukces. Dużo zwiedzania, liga angielska na żywo plus piąty jubileuszowy maraton. Oby tak dalej. Dzięki wszystkim za trzymane kciuki jesteście wielcy.




piątek, 26 kwietnia 2013

Tyłem do przodu, jeden krok więcej.

Jestem już na miejscu. Manchester nie różni się tak bardzo od Bristolu, jest większy ale czy piękniejszy ocenię to w niedzielę.

Kilka faktów po wyjściu ze stacji Piccadilly wskoczylismy do taksówki i jest drogo. Po przybyciu meldunek w hotelu. Na początek błąd w pokojach naprawiony błyskawicznie. Przebranie w ciuchy do biegania i 3 km w tempie 9 minut w Deble Park. Powrót, szybki prysznic i do pubu na posiłek. Band Stand okazał się tragiczny jedzenie i serwis okropne.
Zmuszeni okolicznosciami ruszyliśmy do Maca. Sałatka i sok poprawia humor. Szybka akcja w środku ktoś okrada kogoś, pościg ucieczka policja i już wieczór jest ciekawszy. Po chwilowych emocjach uderzamy do siłowni zobaczyć czy mają saune i basen. Mają ale nieczynne :) Pakerami nie chcemy być. Wracamy do hotelu konsultacja z obsługa jak dostać sie do miasta i gdzie można znaleźć obiekty pożądania każdego kibica futbolu. Nie jest tak daleko. Teraz czas na lenistwo i niestety będzie trzeba szybko iść dziś spać. Lepiej przyzwyczaić organizm przed niedzielą do wczesnego poranka.

Dzień ciekawy z nutka emocji. Motywacja na poziomie, ciało w pełni gotowe. Raport z placu boju plus dwie fotki z naszego pokoju i super sałatki. Manchester jest nasz na te parę dni :) Jeden krok więcej za mną. Oby tak dalej. C.D.N.

Tyłem do przodu

Więc wszystko zaczyna sie na nowo. Great Manchester Maraton 2013.
Cały cykl przygotowan i nie tylko będzie miał swój egzamin do zdania w tą niedzielę. W głowie ciągle te same pytania.
Czy dam radę?
Czy wygram że swoimi słabościami?
Czy jestem lepszym człowiekiem niż byłem?
Odpowiedzi poznam już wkrótce. Teraz podczas 3 godzinnej podróży pociągiem mam czas by rozważać. Taktyka już ustalona pierwsze 16km w tempie 4 minut 10 sekund. Następne 16 w tempie 3 minut 50 sekund. Ostatnie 10km w tempie ok 4 minut 30 sekund. Mam nadzieję że nie zabraknie energii że ciało będzie współpracowac z głową i wytrwa końcówkę. Czas na rekord życiowy. Chcę i wierze. Inspiracji szukam wszędzie, motywacja jest na wysokim poziomie.
W tym momencie dojeżdzamy do Wolverhampton, słońce daje niesamowity żar poprzez szyby pociągu. Cały ten tłum na stacji podąża za cieniem. Pogoda jest bardzo dobra i oby jej kaprysy nie dały o sobie znać w ten weekend. W gazecie bardzo pozytywnie o Lewandowskim. Kto za ile kupi kto ile zapłaci. Zobaczymy czy mam taką samą motywację tylko dla przyjemności. Czas powrócić do spokojnej podróży i odpoczynku. Trzymajcie kciuki. C.D.N.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Abstynent

  Otwarcie sezonu za mną. plany pozmieniane maksymalnie. Miało być w Longleat było w Yeovil. Czas przeciętny ale problemy żołądkowe nie pozwoliły na więcej. Mimo wszystko przepraszam osoby które zamieszkiwały jedną z posesji to nie były koty:) Atmosfera wspaniała, temperatura poniżej zera, pierwszy raz pokonałem tak długi dystans w długich spodniach. Było okropnie ciężko. W rywalizacji Król Wzgórza mój czas 3:26 sekund to był cień samego mnie. Ponownie nie poddałem się walczyłem do końca aż przekroczyłem linię mety w biegu do toalety. Czy było warto jasne że było. 




  Teraz już równe dwa tygodnie do sprawdzianu siły umysłu i ciała. Numer otrzymany, broszurka informacyjna również. Zakupione nowe spodenki i koszulki. Zapowiada się fantastycznie zwłaszcza że to najstarszy maraton w Anglii. Dokładnie dziś mijają 3 miesiące i 14 dni bez alkoholu, czuję się rewelacyjnie pełen energii. Obawiam się troszkę by forma nie przyszła zbyt szybko. W ten weekend z Markiem zrobiliśmy ok 17 mil. Spokojne tempo, dużo pewnych ruchów bez zbędnego szarżowania. Teraz coraz lżej ale troszkę szybciej. Postaram się uderzyć w równe 3h mam nadzieję że starczy energii i nie będzie żadnych kontuzji. 



  W między czasie wpadły kolejne pomysły biegowe. Maraton Walii lub Bath Maraton trialowy. Za to 4 dni po maratonie dyszka w Bydgoszczy. Będzie z pewnością super ciężko ale w domu nie spróbować nie było by nic w tym fajnego. Zresztą tylu znajomych startuje zarówno ze szkoły, studiów i nawet z rodziny że trzeba się spróbować. W październiku wylot do Amsterdamu i maraton w centrum rozrywki i liberalizmu europejskiego. Zbieram na to wydarzenie okrągłą sumkę by wraz z rodzinką poszaleć w lokalnych kafejkach. na haju jeszcze nie biegłem:)


wtorek, 5 marca 2013

Być kibicem

  Witam wszystkich którzy od czasu do czasu czytają mojego bloga. Dziś bieganie z innej perspektywy. Niestety z powodu napiętego grafiku biegania oraz niestety limitowanego budżetu wybrałem się dopingować mojego przyjaciela na trasie półmaratonu w Bath w Anglii.


  Bath to przepiękna angielska miejscowość, bogata w zabytki czasów rzymskich. Znajdująca się w sąsiedztwie z Bristolem. Zachwyca swoją ciekawą architekturą i prawie całkowicie zachowanym klimatem małych miast typowych dla tego regionu.
  Odbywał się tam bieg na który chciałem bardzo się wybrać osobiście i w nim uczestniczyć ale niestety finanse często ograniczają nasze ruchy i zawężają pole działania. Musiałem zamienić się rolami i całymi siłami dopingować Karola w jego półmaratonie.

  Bieg ten jest znany na wyspach od bardzo dawna, posiada renomę płaskiego i bardzo szybkiego ułatwiając bicie swoich najlepszych czasów. Największym urokiem jest to że toczy się na ulicach miastach w jego samym centrum czego powodem jest nieustanny doping wielu tysięcy kibiców. Często przypadkowych często zorganizowanych ale nigdy obojętnych na podjęty wysiłek i walkę kilkunastu tysięcy uczestników.
Tym razem nie mogło być inaczej, ogromna i silna grupa 15 tysięcy biegnących zawodników i zawodniczek zalała ulice i niesiona w rytm muzyki i krzyków rozpędzała się niczym lokomotywa. Niedziela ta niestety była bardzo zimna a chłód absolutnie dawał się we znaki wszystkim. Wioska dla biegaczy została zlokalizowana niedaleko miejskiego ośrodka sportowego oraz stadionu rugby. Nie zabrakło stanowisk gdzie można było przechować swój bagaż, punktu informacyjnego, punktu medycznego oraz masażu już po ukończonym starcie. Fajnie zostało zorganizowane wyjście dla kibiców i dla zawodników. Perfekcyjnie uporządkowane i odgrodzone. Tak samo trasa była wolna od ruchu samochodowego a punkty z wodą lub izotonikami znajdowały się co 3km na przemian. Trasa nie okazała się do końca całkowicie płaska ale tez nie posiadała ogromnych wzniesień. Karol był mega zadowolony. Pewnie pokonywał kolejne km. Niestety na starcie nie udało nam się go wypatrzyć w tym barwnym i kolorowym tłumie. Dopiero na milę przed metą dostrzeżony przez Jacka został uchwycony moim aparatem i okrzykami naszej trzyosobowej grupy silnych polskich gardeł poniesiony do przodu z zawrotna prędkością. Muszę przyznać że przyszło mu to na pełnym luzie. Zszedł poniżej zakładanego czasu 1 h 40 min i pewnie przekroczył linię mety.


  Chwilę potem odnaleźliśmy się w wiosce i przejrzeliśmy torbę z upominkami. Nie była niestety najwyższych lotów. Tak samo koszulka i medal wzbudziły moje prywatne rozczarowanie. Za tą kasę oczekiwałem czegoś więcej od organizatorów. Mijały nas już tylko setki uśmiechniętych i zmęczonych zawodników. W wielu momentach tworzyły się bardzo emocjonalne grupy. Płacz, śmiech, radość i łzy przeplatały się. Muszę przyznać jako kibic są to całkiem inne emocje. Jest tak samo świetnie dopingować jak i uczestniczyć.
  Kibic biegania jak najbardziej zwłaszcza w tak piękncyh momentach warto być wokół tych których się ceni i szanuje. Wśród grona przyjaciół czy rodziny. Być kibicem to naprawdę być częścią czegoś pięknego.




P.S. Po udaliśmy się do posiadłości Karola i skosztowaliśmy wybornego bigosu. Był smaczny i teraz już wiem że Karol dobrze gotuje. Nic tylko czekam na grilla bo za oknami coraz cieplej :)