sobota, 9 listopada 2013

Całym sercem do mety :)

  Nareszcie nadszedł czas podsumowania. Amsterdam to był finalny start w tym sezonie. Na długo przed były przygotowania pot łzy ból i trochę krwi:) Gdy okres tych całych wyrzeczeń zbliżał się ku końcowi czas było się zbierać na samolot i ruszać w drogę.





  Samolot planowo wystartował we wczesnych godzinach porannych i po zaledwie godzinie lotu dotarł na miejsce. Najbardziej rozrywkowe miasto na Starym Kontynencie stanęło przed nami otworem. Prosto z Schiphol udaliśmy się do hotelu. Położony 20 minut od centrum hotel wyróżniał się niebieska fasadą i ścieżkami rowerowymi które go otaczały. Miła obsługa i szybki wypad na śniadanie. Pierwsza kanapka z holenderskim serem na ciepło niebo w gębie. Po odłożeniu bagaży udaliśmy się do hali Expo aby odebrać numer startowy oraz zobaczyć co mają do pokazania producenci w ramach nowości dla biegających. Szybki przejazd tramwajem i parę stacji metra dalej, witały nas dziewczyny ubrane w koszulki maratonu i wskazywały drogę wszystkim uczestnikom. Maraton ten jako ciekawostka miał największą liczbę osób startujących spoza Holandii. Ogromna ilość Brytyjczyków ok 3 tys., nie mała reprezentacja Brazylijczyków ponad 5 setek oraz uczestnicy z całego świata dumnie prezentowali swoje barwy. Podążając za tłumem docieramy pod halę obok Stadionu Olimpijskiego w Amsterdamie. Wyraźne strzałki pokazujące drogę tłumy ludzi. Czuć powoli atmosferę jutrzejszego biegu. Wchodzimy do środka przedzieramy się przez ścisk i docieramy do głównej hali. Następuje odbiór numeru z zamontowanym chipem mierzącym czas. Wszystko wyraźne i podzielone na odpowiednie grupy startowe wobec numerów i kolorów. Odbieram kopertę sprawdzam dane i nr. Wszystko się zgadza następnie przechodzimy do drugiej hali gdzie odbieram pamiątkową koszulkę i oglądamy nowinki techniczne. Tłum gęstnieje, zaczynamy czuć się duszno. Uciekamy głównym wejściem i idziemy z daleka obejrzeć Stadion skąd jutro pobiegnę. Wygląda to wszystko na perfekcyjną organizację.





  Stamtąd w tramwaj i do centrum. Oglądamy dzielnice Czerwonych Latarni i zjadamy makaron z sosem podstawę dobrego biegania. W centrum spokojnie gdzieniegdzie zapach tzw. shitu w powietrzu lecz bez przesady. łazimy tu i tam wiem że ta noc musi być długa jeśli chodzi o wypoczynek. Niestety nie udaje się zwiedzić Ajax Areny , czas płynie nie ubłaganie. Udajemy się na odpoczynek. Pełna mobilizacja przygotowania obuwia pakowanie plecaka pełnego niezbędników do dobrego i udanego startu. Czas na sen.






  Rano w niedziele wczesna pobudka lekka panika w oczach chociaż to już po raz szósty nadal wyraźna trema. Szybkie śniadanie na dwie i pól godziny przed. Następnie ruszamy na Stadion. Ludzie na przystankach powoli zbierają się w pokaźny tłum. Docieramy na miejsce ja i Sylwia. Przed czasem, rozgrzewka przebranie, zamontowanie numeru startowego. Udaję się na stadion oddzielne wejścia dla kibiców na trybuny i oddzielne dla biegnących na murawę stadionu. buziak na pożegnanie i mocno zaciśnięte kciuki. udaje się w swój sektor koloru różowego. Tam staje na tartanie rozciągam się krótka przebieżka. Stadion gęstnieje od kibiców, muzyka gra dynamicznie i bardzo mocno. Ustawiam się niedaleko Pacemakera z czasem 3:15 obok wielu biegaczy przeróżnych narodowości. W tle ogrommy telebim i elita biegaczy najlepsi z najlepszych czasy życiowe wokół 2:05. Spikier odlicza czas. Wszyscy razem odliczamy od 10 do zera. Na wystrzał z pistoletu ruszamy. 



  Pół okrążenia wokół stadionu i wybiegamy w Amsterdam. Ruszamy malowniczymi ulicami. na początku dobre tempo pewny krok i kilometr za kilometrem jest coraz lepiej. Po drodze orkiestry dęte, muzycy smyczkowi, DJ w stylowych garbusach oraz wiele więcej atrakcji. Ludzie z okien przy trasie cały czas krzyczą nasze imiona. Usłyszałem kilka wersji mojego od zdziwionego wzroku po Maciejs, Macc, Macig i kilka takich odmian. Tniemy powietrze uczepiam się zaraz po przebiegnięciu przez wnętrze muzeum narodowego biegacza z Farenham. Mija pierwsza dyszka czas zakładany. Biegniemy dalej GPS powoli coś nawala gubi lub dodaje metry. Niedługo wybiegamy z miasta nad malownicze kanały. Wokół pola i rezydencje farmerów oraz zamożnej elity Amsterdamu. Ku mojemu zdziwieniu pływające barki mają nagłośnienie i muzyka towarzyszy kolejnym kilometrom. Przekraczamy półmetek czas 1:30 minut z hakiem. Jest super. Czas odpowiedni tempo dobre. 



  Biegniemy dalej wracając w kierunku miasta. Zaczynają się straszne otarcia, noga lewa boli. 25 km za mną i jest coraz gorzej. Dobiegamy do strefy darmowej energii brzmi to świetnie. Kilkoro ochotników pokrzykuję przebranych w różne zwierzęta, uderza rytmicznie w bębny pomaga na chwilę:) Noga boli coraz bardziej ból przemieszcza się w kierunku kolana. 35 km to już męczarnia siły opuszczają spada tempo znacznie ale się nie poddaję nie idę biegnę cały czas. W mieście większy tłum i większy doping. Końcówka to już tysiące ludzi skandujących by się nie poddawać. Pierwsze znaki że to już ostatni km. 750 metrów do końca obok na ziemi otoczony karetkami leży jeden z zawodników widzę walkę o jego życie niestety po biegu dociera ta wiadomość. 45 letni biegacz z Francji umiera na nagłe zatrzymanie krążenia. Tragedia. Specjalny barykada złożona z ekip ratunkowych nie pozwala innym zobaczyć co się dzieje. 500 metrów do mety walka grymas na twarzy gdzieś w pobliżu Sylwia robi mi zdjęcia nie słyszę jej nie wiem co się dzieje dokoła. Moje ciało kompletnie traci energię przebiegamy obok wielkiego loga I am Amsterdam . Już widzę wbiegnięcie do tunelu. Niesamowita wrzawa wbiegam na tartan. Ludzie krzyczą w tle muzyka nadaj rytm. Daje z siebie to co jeszcze zostało. Uniesione ręce w górze płacz symbol krzyża i mijam metę. Dziękuję wszystkim tym co trzymali kciuki odbieram medal i ściskam w dłoniach butelkę wody by chwile później łapczywie opróżnić jej zawartość. to była walka. udaje się do wyjścia podjadam banana. Endorfina eksploduje w organizmie. Pamiątkowe zdjęcia uśmiechy jest cudownie:) Czas 3:26 nie odzwierciedla w ogóle tego biegu. Było znacznie gorzej.  Zdjęcie dla organizacji charytatywnej. udało się zebrać więcej niż 200 funciaków. Udajemy się do hotelu obtarcia pozwalają na kowbojski chód. Zwiedzamy dalej Amsterdam. Przygoda dobiega końca. Było warto. 



  Dzięki Sylwii i Tomaszowi że byli ze mną. Specjalne podziękowania dla Sławki za zorganizowaniu całej zbiórki charytatywnej. Dla tych którzy mnie wsparli dobrym słowem i drobną kwotą. Jesteście wielcy. Do następnego :)