niedziela, 21 grudnia 2014

Co wydarzyło się potem...

   Na całe szczęście Rzym był przygodą długą mającą w sobie coś magicznego i pozostanie w pamięci na całe życie. Dlatego zaraz po nastąpiły kolejne starty mniejsze i większe ale pełne niespodzianek. W kompletnym skrócie i po kolei chronologicznie.

1. Bristol 10k

   Był to już czwarty start tym razem sponsorowany przez firmę i w sporej grupie współpracowników. Było ciężko gdyż po Rzymie nastąpił nadmiar makaronu i wina w okolicach brzucha.
Czas 39:17 i miejsce 244 satysfakcjonujące. Atmosfera biegu świetna. Trasa bez większych zmian. Brak sił i przybrane kilogramy mocno hamowały moje wysportowane ciało hehe. Koledzy z pracy tuz za mną, dla niektórych to była pierwsza przygoda z biegami ulicznymi i od razu połknęli bakcyla. Następny rok murowany start jeśli nie pokryje się z żadną z innych imprez. na koniec nadal bardzo słaba torba upominkowa i co się rzadko zdarza bardzo slaby medal.





2. Bath Running Festival 10k

   Cóż dodać brzuch urósł znowuż, brak diety i w wakacyjnym czasie pierwszy start w biegu przełajowym po lasach polach górkach skałkach itp. Ciekaw doświadczenie. Brak odpowiedniego obuwia dal się we znaki. Na całe szczęście pogoda dopisała jakikolwiek deszcz mógł być zabójstwem ze względu na bardzo śliskie kamienie. Przygoda ze zgubionym telefonem i świetne zaplecze sportowe Uniwersytetu w Bath dajemy na duży plus. Jak zwykle lokalne biegi mają świetne poczęstunki po z naprawdę ciekawymi torbami upominkowymi. Niektóre duże biegi które nie należą do tanich powinny brać przykład. Ciężko porównać czas i miejsce do biegania tradycyjnego. Nie było źle pierwsza szóstka i 49 minut świadczą o tym ze nie był to łatwy teren. Chciało by się pobiec lepiej ale nie dało się. Mało kibiców ze względu na małą informacje i charakter bardzo lokalnego biegu oraz bardzo ciężki teren by móc wspierać. Bardzo ciekawe doświadczenie z możliwością powtórzenia na dłuższym dystansie za rok.





3. Wolverhampton Maraton

   Trzecim a zarazem smakowitym kąskiem był drugi w tym roku start w maratonie . Wybór padł na lokalną i bliską miejscowość Wolverhampton. Małą czerwoną rakietą w ciągu dwóch godzin stawiliśmy się na miejscu ok 1.5 h przed rozpoczęciem. Na pierwszy rzut oka było widać że to mała lokalna impreza. Była ona poprzedzona rajdem cyklistów. A między nami maratończykami startowała spora grupa półmaratonczyków. Cala oprawa biegu była skromna. Maraton był niezabezpieczony i odbywał się po części na bardzo ruchliwych ulicach. Nie było tłumów szczerze nie było prawie żadnych kibiców. Cała trasa miała dwa okrążenia o ile pierwsze było w miarę dobrze zorganizowane to drugie było kompletnym chaosem. Trzeba było bardzo uważać. Biegnąc pierwsze pół dystansu niestety nie miałem żadnego miernika czasu ani dystansu.  Niestety Garmin odmówił już całkowicie posłuszeństwa i potrzebna będzie wymiana. Zerwany pasek i odklejający się spód powoduje bardzo długie lokalizowanie satelit oraz bardzo niedokładne pomiary. Ogólnie bieg bardzo średni w szczególności bardzo niebezpieczny jeśli o chodzi o zapewnienie bezpieczeństwa zawodnikom. Czasowo bardzo dobrze na pełnym luzie z dużym zapasem sił. Nie chodziło ani o miejsce ani o czas miał być to tylko dobry bieg przygotowujący do następnego maratonu który miał się odbyć za 3 tygodnie. Na mecie otrzymaliśmy drobne upominki wliczając w to medal oraz koszulkę. Dodam że było bardzo ciepło a słońce dokuczało już od samego początku. Podsumowując tani maraton dosłownie na jeden raz.






4. Robin Hood Maraton

   Wreszcie ostatni start i ostatni maraton w 2014 roku. Słynny szeryf z Nottingham i jeszcze słynniejszy Robin Hood byli głównymi autorami tegoż sportowego przedsięwzięcia. Wybór nie przypadkowy bo juz rok wcześniej chciałem brać udział ale niestety plany nie wypaliły. W całą podróż wybraliśmy się w troje. Moja narzeczona w szczególności uwielbia podróże więc zaczęliśmy od przejazdu pociągiem by znaleźć się w bardzo malowniczej dzielnicy Nottingham. Świetny tematyczny dom gościnny. Przypadł nam w udziale pokój Wenecki wyglądał świetnie. Nazwa półmaratonu i maratonu sugerowała od początku że będziemy mieli do czynienia z masą przebierańców Robin Hooda. W niedzielę z samego rana zapakowaliśmy się do taksówki i ruszyliśmy nad rzekę do pobliskiego parku gdzie powstało ogromne miasteczko dla biorących udział w tym wydarzeniu. Na zielonej trawce ustawiono wszystkie niezbędne namioty zaczynając od szatni, przechowalni bagażu po pomoc medyczna i punkty informacyjne. Dodatkowo wokół rozstawiło się mnóstwo Burger Vanów które już od rana tysiącom serwowały bardzo niezdrowe posiłki :) Przebrani zapakowani zostawiliśmy bagaże w depozycie, Sylwia otrzymała aparat i udaliśmy się w pobliżu startu. Kolega wybrał przedział ok 4 godzin ja ruszyłem dumnie do 3.15. Od samego początku Garmin nie chciał się załadować. W miarę upływu czasu nie chciał w ogóle zareagować. Rozpoczęła się rozgrzewka. Słyszę 5 minut do startu zegarek ani drgnie. Odpalił i zaskoczył dopiero po 30 minutach biegu. A my ruszyliśmy w tłumie ok 15 tysięcy do przodu. Od razu widać było że głównym daniem był półmaraton w którym brała udział zdecydowana większość. Pierwsze okrążenie odbywało się dokładnie w samym centrum i było świetnie zorganizowane. Tłumy kibiców w pełni zabezpieczona trasa, duża częstotliwość punktów z napojami oraz częstą pomoc medyczna świadczyła o randze wydarzenia. Tempo od samego początku spokojne, każdy kilometr mijał błyskawicznie. Pod koniec pierwszego okrążenia znów wracaliśmy do parku i następował moment rozdzielenia. Półmaratonczycy pomknęli prosto w stronę mety a my skręciliśmy w stronę rzeki i nabrzeżem ruszyliśmy w nieznane. W tym momencie można było zauważyć że maraton był tylko dodatkiem i drugie okrążenie można powiedzieć że wyprowadziło nas w tereny leśne. Bieg zaczął się dłużyć dystans nie był już taki przyjemny. Nastąpiła pustka i cisza. Brak jakichkolwiek ludzi a przede wszystkim trasa niebyła już tak dobrze zabezpieczona. Niestety moje tempo spadało, nie potrafiłem go utrzymać biegło się znacznie gorzej. I tak po okrążeniu pośród lasów stawów i sztucznego toru górskiego dla kajaków zbliżyliśmy się do rzeki by nadbrzeżem znów biec w stronę parku. Moje nogi już nie dawały rady. Dopiero ostanie 2 km wymusiły na mnie ostatnie resztki energii. Walka z głową i myślami była naprawdę ciężka. Wbiegliśmy pomiędzy namioty dwie proste i przekroczyłem linię mety. Czas znów w granicach 3:30 ale uczucie o wiele większego wysiłku. Po przekroczeniu mety Sylwia momentalnie uchwyciła wszystko w blasku flesza. Pamiątkowe zdjęcie z dziewczynami na szczudłach, Robin Hoodem i Lady Marion. Bardzo fajny medal skromne upominki i duży banan na twarzy. Udało się dwa maratony w miesiącu. Robin Hooda polecam wszystkim z pewnością rokrocznie będzie to duży skok organizacyjny i sportowy. Widać że bieganie jest bardzo popularne w tych rejonach i ma masę wiernych fanów.







   To właśnie wydarzyło się potem. Ogólnie 3 maratony w tym roku i dobijam do liczby 9. Za rok mały jubileusz dziesiąty maraton w stolicy. Orlen Warsaw Maraton który już teraz z pewnością poprzedzi półmaraton w Newport a na dokładkę w maju niezmienna dyszka w Bristolu. Chociaż są informacje na temat pierwszego maratonu Bristol - Bath który odbędzie się w październiku. Było by to zarazem świetne zakończenie sezonu. Niestety to wszystko nie jest priorytetem. Najważniejsza chwila w życiu odbędzie się w ostatni weekend sierpnia i wtedy biegająco wypowiem przed ołtarzem słowo TAK. 

Będzie się dzialo w 2015 :)