niedziela, 30 września 2012

Loch Ness Maraton Część II

  Po prostu rewelacja. Coś co wydawało się niemożliwym mało osiągalnym stało się rzeczywistością. Masa łez na finiszu i niesamowitych wzruszeń. To była walka. 

  Zacznijmy więc po kolei.  Zaraz po wylądowaniu na lotnisku w Inverness udałem się po odbiór numeru startowego i potwierdziłem moją rejestrację. W tym czasie odbywała się Pasta Party. 
Można było za 10 GBP zjeść i naładować się następny dzień w rytm szkockiej muzyki. Obok można było zobaczyć szkockie tańce ludowe, ściankę do wspinaczki oraz wiele atrakcji dla małych pociech.
Przygrywająca kapela do posiłku po biegu

  Po rejestracji udałem się do mojego domu gościnnego który był rewelacyjny. Poniżej zamieszczam fotkę  Pani właścicielka przygotowała specjalne śniadanie dla osób biegnących w maratonie o godz 6.30 rano. Było bardzo pysznie i naładowało mnie energią na dalszy dzień.
Pokój na kwaterze

  Zaraz z rana po przebudzeniu rozpocząłem przygotowania. Droga z kwatery do specjalnie podstawionych autobusów trwała około 30 minut. Po zajęciu miejsc wyruszyliśmy nad jezioro Loch Ness, czas podróży     to około 50 minut. Po wyjściu i rozprostowaniu kości ujrzeliśmy przepiękne widoki. Najprawdziwsze dzikie zakątki Szkocji. Słońce które lekko rzucało swoje światło poprzez szczyty tworzyło niesamowita atmosferę.
Następnie każdy z nas zdał swój bagaż do specjalnie podstawionych ciężarówek i udałem się w kierunku startu. Ulokowałem się w przedziale czasowym od 3 do 3 godzin 30 minut. Zaraz przed rozpoczęciem przeszła tradycyjna szkocka orkiestra grająca na dudach. Po około 5 minut wyruszyliśmy.

  Pierwsze 6 mil rozciągało się poprzez lasy i nie za bardzo było widać jezioro. Cały wyścig odbywał się na asfaltowej nawierzchni i był wolny od jakiegokolwiek ruchu samochodów. Około 7 mili gdy z lewej strony zniknęły drzewa ukazało nam się jezioro. Szum fal jak na prawdziwym morzu i tak do 17 mili. Pogoda cały czas była świetna. Lekki wiaterek w słoneczny bezchmurny dzień. Pomiędzy 13 a 17 milą nie było żadnych górek i w tym momencie zdecydowanie przyspieszyłem. Trzymałem tempo i nie zwalniałem. Gdy minęliśmy małe miasteczko nazwy nie pamiętam zaczęły się prawdziwe góry. Wiele osób nie wytrzymało, stawało i szło  powolutku. Zdecydowanie zwolniłem ale cały czas biegłem. Około 21 mili poczułem że moje nogi nabierają ciężaru, który systematycznie narastał. Około 23 mili myślałem że to koniec próbowałem sprintować ale nie mogłem oderwać nóg. Parłem do przodu. Gdy wkroczyliśmy do miasta ludzie którzy byli coraz liczniej zgromadzeni dodawali mi sił. cały czas krzyczeli "Uśmiechaj się!!". Odzyskałem siłę i na ostatniej mili zacząłem swój finisz. Około 200 metrów do mety łzy zaczęły się wylewać, a ja spojrzałem ku górze, przeżegnałem się i podziękowałem za tą chwilę niesamowitej radości. Pokonałem samego siebie po raz trzeci. Tym razem był to rekord życiowy, 3 godziny 24 minuty i 49 sekund pozwoliło mi zająć 211 miejsce na ponad 4000 tysięcy startujących.
 Zdjęcie pamiątkowe 

Pokonany potwór z Loch Ness

  Po biegu odebrałem swoją "goody bag", wykonałem pamiątkowe zdjęcie i zrelaksowałem się podczas oficjalnego posiłku, który był nad wyraz obfity. Torba pamiątkowa zawierała:

  • medal
  • koszulkę
  • wodę 
  • piwo bez alkoholowe
  • batoniki i żele
  • zupę oficjalnego sponsora Baxter
  • cukierki cappuccino
  • oraz wiele innych

Regeneracyjny posiłek po biegu

  Na pytanie czy warto próbować własnych sił i jechać nad przepiękne jezioro Loch Ness, odpowiadam jednoznacznie warto. Najbardziej piękna trasa i największa szansa na poprawienie rekordu życiowego.
Polecam z lekka zmęczony. Niestety jutro do pracy na 6 rano:)
Trzymajcie kciuki i do następnej relacji z następnego półmaratonu w Swindon 14 października.

sobota, 29 września 2012

Loch Ness Maraton Część I

Zaczęło się!!!

 Według oficjalnego zegara ze strony maratonu to już tylko 1 dzień i 39 minut. Napięcie rośnie.

  Dzień jest tez moim specjalnym ponieważ dziś obchodzę urodziny z góry dziękuję za życzenia te które otrzymałem i te które nadejdą. Dzięki wielkie. Jesteście wspaniali. Dzięki również za niespodziewane kartki. Lubię to:)

  Przechodzimy zatem do załadunku. Wszystkie papierkowe sprawy dopięte na ostatni guzik. Odprawa on line wykonana. Wylot dziś z Bristolu o 13.45. Do godziny 18 mam czas na odbiór pakietu startowego oraz potwierdzenia mojej rejestracji. Zestaw prezentuje się bardzo przyzwoicie i zawiera świetna koszulkę również i masę gadżetów plus dodatkowy posiłek. Postaram się również dziś udać w Inverness na Pasta Party i naładować energią potrzebna na jutrzejszy dzień. Buty w których będę startował to Asics Gel Kayano 17.
                                                
                                                                 Asics Gel Kayano 17

   Niedługo postaram się napisać ich test ale są już w końcowym stadium swojego żywota. Myślę że to ich ostatni bieg. Pożegnalny. Do tego skarpetki za kostkę Nike Running. Koszulka, która jest dla mnie dylematem, albo niebieski Karimor Run albo najnowszy nabytek niebieska koszulka Brooks. Oczywiście smarowanie, krem nawilżający i wazelina biała przeciw otarciom. Kilka żeli uzupełniających niedobory podczas biegu. Wszystko co należy spakować spakowane.
  Oczywiście aparat, a zdjęcia myślę że jak będę w miarę żywy opublikuję w Picasie w niedzielę wieczorem po powrocie gdzie opisze moje wrażenia. Teraz czas na zwiększenie swoich aerodynamicznych kształtów - wizyta u fryzjera :)

  Nic dodać nic ująć pora wyruszać i zdobywać. Loch Ness Maraton 2012 uważam za otwarty:)



czwartek, 27 września 2012

Do trzech razy sztuka

  Na razie tylko trzech. Czwarty w zapasie. Zostały juz tylko 3 dni i zderzenie ze ścianą. Walka ponad wszystko. 
  Dla uzmysłowienia jak wielki to wysiłek jak wiele trzeba pokonać trudności polecam ten filmik z Youtube, który dobitnie pokazuje że my maratończycy mamy wiarę i siłę do przenoszenia gór. Jeśli raz spróbujesz stajesz się silniejszym w życiu i nic nie jest w stanie Cię zatrzymać.
  Trzymajcie kciuki to już tylko 3 dni i sprawdzian z samym sobą. Im więcej czuję waszego niesamowitego dopingu tym łatwiej walczy się z samym sobą, a uwierzcie mi głowa podpowiada takie rzeczy o których się nie śni:)


 Obym tylko nie spotkał sie z taką ścianą:)

sobota, 8 września 2012

Rzeczywistość rozszerzona

   Poniekąd można tak powiedzieć widząć siebie samego biegnacego po horyzont. Nie ma jak dobry wiatr, który nas niesie i lekkie promienie słońca które nas ogrzewają. Dlatego dzisiejszy bieg był takim długim horyzontem. Czas nie najlepszy, ale chodziło tylko i wyłącznie by pomóc innym w ich dążeniu do celu.
Być jak Pacemaker który zawsze ucieka i czuje ten oddech na plecach. Jest jakby nadzieją na lepszy wynik czymś nieosiągalnym, ale dającym tą radość. Zawsze lepiej jest gonić niż uciekać. 
   Dzięki wszystkim pieknym paniom za te skryte spojrzenia i uśmiechy na trasie one naprawdę pomagają. Żałuję że czasami nie potraficie sie przełamać i rzec coś ciepłego bo to pomaga, wierzcie mi to niesie wręcz roznosi. Horyzont zanika a bieg staje się lotem. To chyba musi byc ta rzeczywistość rozszerzona.

  Również dzisiaj zapisalem się na stronce therunningbug.co.uk. Polecam ciekawe artykuły, rozbudowane forum, które zainteresuje wszystkich biegaczy. Udało mi się zdobyć nawet "zaufanie" dwóch osób i wpadły do kręgu moich wirtualnych znajomości.




piątek, 7 września 2012

Nie ma to jak maraton.

   W dzisiejszym tygodniu dopełnilem formalność i przebiegłem okolo 50 mil. Jutro czeka mnie poranny rozruch i 12 mil z moimi znajomymi Markiem i Markiem. Biegamy i sie przygotowujemy. Oni walczą ze swoimi słabością w półmaratonie w Bristolu a ja podejmuję walke z samym sobą w maratonie Loch Ness w Szkocji wokół tajemniczego jeziora Loch Ness. Moj plan minimum to atak 3 godzin i 30 minut, wiem że będzie mega cięzko ale wsparcie które mam ze soba zawsze buduje.
    Poprzednie maratony nie były tak udane ale były to pierwsze moje zderzenia z rzeczywistością wszystkim polecam film Samotność Długodystansowca stare brytyjskie kino lat 60 niesamowity klimat i tylko zrozumienie dla osób ktore wiedzą że nie ma łatwych dróg w życiu. Polecam.

Tak wyglądało to na Wyspach Kanaryjskich. Czas nie najlepszy ale wsparcie mojego przyjaciela Karola bezcenne wielkie dzięki.

To mój pierwszy maraton we Wrocławiu było super pogoda ekstremalna ale radość łzy i pot wylany po przebiegnięciu 42km pozostaną ze mną na zawsze.

Teraz nie pozostaje nic więcej jak biec dalej a wy trzymajcie kciuki. Pozdrawiam.