czwartek, 27 marca 2014

Szczęśliwa siódemka Część II

Prawie że na gorąco niestety nie aż tak jak powinno być. Relacja z kilkudniowym poślizgiem. 

Rzym i ciągle słyszę w uszach okrzyki tłumów, dźwięk deszczu uderzający o kostkę brukową i widoki które wprawiały w omdlenie a ciarki cały czas wędrowały po plecach. Więc zacznijmy od początku.





Po wylocie z Londynu czas zaczął przyspieszać. Po niecałych dwóch godzinach w obłokach zaczęła ukazywać się ziemia. Lotnisko oddalone od Rzymu o około 15 km przywitało gwarem zgiełkiem i tłumem który chciał za wszelka cenę dostać się do stolicy. Szybki autobus z bardzo zdenerwowanym włoskim kierowca i od razu czuć że jest się we Włoszech. Zatłoczone ulice samochody pokonujące ciasne uliczki i mknące wokół skutery bez ładu wypełniały główny plac wokół dworca Termini. 





Od razu chciałem wybrać się metrem i odebrać klucze do apartamentu który zaraz niedaleko od Porta Maggiore okazał się strzałem w dziesiątkę. Autobusy i tramwaje pod nosem zapewniały nam transport na najbliższe dni. Przestronność apartamentu, funkcjonalny wystrój czyniły go świetną bazą wypadową. Gdy dotarłem ponownie na dworzec wypełniony od przesympatycznej włoskiej recepcjonistki zadzwonił telefon. Moja wierna ekipa z warszawy docierała do Rzymu. Na dworcu poczekałem na Sylwię i Bartka i wspólnie ruszyliśmy szybkim krokiem do mieszkanka. Stamtąd już tylko z bratem udałem się do wioski maratońskiej.





Zapewnienia organizatorów że znajduje się obok stacji metra okazały się z lekka mijające z prawdą. zaczęliśmy podążać za tłumem maratończyków. W końcu ukazał się nam masywny budynek z wyraźnymi znakami pozdrawiającymi biegaczy. W środku standardowo udałem się pod wyznaczony wcześniej numer startowy i odebrałem wszystkie gadżety. W skład wchodziły: plecak New Balance, koszulka biegowa, włoski makaron, magazyn, woda San Benedetto i torba zakupowa również głównego sponsora. Szybki wgląd na stoiska i wpisanie się na ścianie startowej zapisanej już prawie w całości przez około 20 tysięcy startujących. Czas uciekać.




Po powrocie małe spaghetti przyrządzone przez brata szybka konsumpcja i grzecznie do łóżeczka. Rano budzik zadzwonił o 6. Na śniadanie płatki z mlekiem. Wgląd do mapy gdzie mamy się konkretnie kierować. Więc zaczynam pakowanie plecaka i ruszamy. Zwarci i gotowi podłączamy się pod innych i śmiałym krokiem zmierzamy w stronę Koloseum. Tam z daleka widać tłum. Chaos włoski na drogach a wokół sami biegacze. Ostatnie przymiarki pożegnanie gorące całusy :) Człowiek przekracza strefę dla startujących. Wzdłuż murów Koloseum udajemy się w kierunku linii startu. po drodze ciężarówki z depozytem dla bagaży tutaj ciekawostką było że tylko oficjalny plecak który odbieraliśmy w wiosce startowej mógł być oddany do depozytu. Wzdłuż ulicy zaczęliśmy się dostawać w bramki z zakresami numerów startowych. Gdy już ustawiłem się w swojej strefie nad głowami zaczęły zbierać się ciemne chmury. Zaczęło padać na przemian ulewa, kapuśniaczek, lekka mżawka i tak do samego startu. 





Po odczytaniu przez burmistrza swojej przemowy strat odbył się z sekundowym poślizgiem i wtem ustal deszcz a nawet się lekko przejaśniło. ruszyliśmy, ogromny korowód po niestety kostce brukowej ruszył ulicami Wiecznego Miasta. Pierwsze 5 km to zwalnianie w tłumie i przyspieszanie na tyle na ile pozwalał ścisk. Orkiestry Dęte i kibice zagrzewają do biegu. Co 5 km ustawione zostają napoje a w późniejszych kilometrach dochodzą banany cytrusy i gąbki. Wszystko przebiega sprawnie. Moje tempo oraz pogoda do 10 km jest idealna. Po pierwszej dyszce nadal tempo nie siada gubię pacmakera na 3 godziny co widać że nie będzie rekordów a pokazujące się Słońce zaczyna delikatnie dokuczać. Po 15 km zaczynają znów zbierać się chmury a na połówce następuję załamanie pogody deszcz pada bardzo intensywnie dokuczając coraz bardziej. Po przekroczeniu kolejnego mostu nagle przestaje. Zaczyna się coraz większy zgiełk miasta. Wkraczamy na ulice centrum przemierzając wszystkie największe zabytki. Po bokach tłumy ale to tłumy kibiców. A na Piazza Navona moja dziewczyna z bratem niosą mnie gorącym okrzykiem i zaczynam wychodzi z kryzysu który dopadł mnie około 35 km. Podczas biegu dochodzi do dwóch incydentów zapatrzona Włoszka wchodzi na pasy i zderza się z biegnącym nie rozumiem jej gapiostwa ponieważ trasa jest ogrodzona  i jak do tego doszło nadal nie wiem. Drugi chyba znacznie poważniejszy facet wchodzi na ulice zderza się z biegaczem biegnącym w grupie i dochodzi do rękoczynów gdzie przechodzień kończy z podbitym okiem a dzieje się to w kilka sekund.




Wracając jednak do ostatnich kilometrów czuje że słabnę i nie będzie dobrego finiszu. Staram się walczę ale udaje mi się tylko biec coraz wolniej. Walczę i w ostatnim tunelu pod górkę w stronę światła daję z siebie wszystko, robimy kółko wokół kolejnego placu i biegniemy w stronę koloseum. Walka do końca przekraczam linię mety i czuje się naprawdę super. Nie było tak źle. Czas 3:19 biorę w ciemno, może gdyby nie padało tak mocno może było by lepiej. Ale nie ma to znaczenia. Odbieram medal, folię oraz torbę z upominkami wśród których znajduje banan, ciastko, bardzo duża żelka, batonik kilka ulotek. Po drodze do wyjścia zostaje zachęcony do odbioru paru energetyków Gatorade oraz napicia się cieplej THE.





Po wszystkim wolnym krokiem szczęśliwym wyrazem twarzy wraz z najbliższymi udajemy się świętować przy zimnym włoskim piwku i prawdziwej włoskiej pizzy:)



Wspaniały Rzym i wspaniały maraton. Kolejny do kolekcji. Szczęśliwa siódemka zamyka się w tak wspaniałym kręgu :) Jaki będzie kolejny to dopiero się okaże ale warto dawać z siebie wszystko dla siebie samego. Każda granica jest do pokonania.

http://www.mapmyrun.com/workout/518436955






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz