piątek, 21 marca 2014

Szczęśliwa siódemka Część I

  Już za dwa dni wielki dzień, po raz siódmy w Wiecznym Mieście ja kontra 42 km. Będzie to 20 lecie rzymskiego maratonu więc spodziewane są tłumy zawodników plus wiele atrakcji sportowych i pozasportowych. Na początku jednak przeskoczmy miesiąc wstecz.



  Głównym przygotowaniem i sprawdzianem był półmaraton w Reading. Stawiło się według oficjalnych statystyk ok 16 tys. Pogoda od samego rana była naprawdę obiecująco pochmurno lecz bezwietrznie. Wraz z Markiem czerwonym BMW cieliśmy autostradą w kierunku Londynu. Wykupiony parking przed i od razu spokojnie zajęliśmy się przygotowaniami. Wioska startowa położona była w środku centrum biznesowego obok biurowców Oracle. Spomiędzy nich wyrastał stadion Reading FC imienia Madejskiego. Tłumy wiernie przybywały by udać się w 21 km podróż po mieście i okolicach. Organizacja startowa idealna, pierwsze zdziwienie brak biegaczy afrykańskich nie zdarza się często. Równocześnie bieg ten otwierał Grand Prix Wielkiej Brytanii o główną nagrodę 20 tysięcy funtów. Można rzec że brytyjska czołówka biegaczy stawiła się w komplecie. 



  Po złożeniu bagaży w depozycie udaliśmy się na krótka rozgrzewkę i chwile potem w kierunku pozycji startowych dla poszczególnych kolorów. Byli oczywiście przydzieleni pacemakerzy którzy zaczynając od czasu 1.25 dawali nadzieję na pobicie własnych rekordów. Nie był to jednak mój cel. Aby jak najlepiej się przygotować na maraton obrałem sobie spokojne tempo 4 min na km i czasu 1.28 min. Po włączeniu zegarka i zlokalizowaniu satelity czekaliśmy na wystrzał startowy. W końcu ruszyliśmy. Pierwsze 3 km bardzo leniwie z bardzo słabymi czasami. Pogoda bardzo dobra bez słońca bez wiatru. Mocne chmury nie wróżyły nic dobrego. Od 6 km przyspieszam i utrzymuje to tempo do 10 km gdzie ponownie lekko przyspieszam i ok 15 km wyrównuje tempo. Z pełnym zapasem sił mijamy tysiące kibiców którzy tłocznie i głośno wypełnili Reading. Atmosfera bajeczna specjalnie nadrukowane imiona na naszych numerach i co chwila z tłumu padają ciekawe i niosące do przodu okrzyki poczynając od śmiesznego Magik po Majgik Madzik i tym podobne. Moje imię to dla nich koszmar :)

http://www.mapmyrun.com/workout/496491309 (zapis z zegarka biegowego)

  W końcu na 18 km staram się wykrzesać troszkę więcej sil i przyspieszam niezbyt gwałtownie lecz regularnym tempem. Gdy opuszczamy same miasto czeka nas ostatnia prosta która wprowadza nas w bramy stadionu a tam muzyka z piosenki Happy niesie ostatnie 200 metrów do ukochanego finiszu. Stadion krzyczy a końcowe metry to istny sprint. Czas równe 1:27:00 sekund plasuje mnie poza pierwszą 500 co świadczy o bardzo mocnej obsadzie. W końcu to dla niektórych był również sprawdzian przed Londyńskim maratonem. Zadowolony na spokojnie odbieram medal który prezentuje się zacnie plus siatkę z gadżetami oraz koszulkę z super nadrukiem biała niestety nie biegową ale upominki w środku siatki dopełniają solidny pakiet startowy. Cena jak na warunki wyspiarskie standardowo ok 40 funtów. 





  Uzyskanie założonych celów bardzo przyjemna trasa wspaniali kibice oraz szczęśliwa pogoda by chwilę po opuszczeniu Reading rozpętało się piekło deszczu i nie tylko. Finisz na stadionie zawsze daje radę zwłaszcza gdy zasiada na nim około 6 tysięcy kibiców. Na koniec mniej miła niespodzianka lunch w knajpie źle zaparkowany samochód i miłe wspomnienie w postaci mandatu :) 




  W ostatnim tygodniu który właśnie mija solidnie przepracowany pon - śr dają dobrego pozytywnego kopa. Jedynie jedzenie makronów wszelkiej maści przez ubiegłe miesiące już mnie zmęczyło. Teraz w samej stolicy Półwyspu Apenińskiego przerzucamy się na Pizzę :)



  Czas zakładany 3h  i mniej byłby super, realny do 3h i 30 minut. Oby to był mój dzień i mój bieg. Oby liczba 7 okazała się szczęśliwa. 



No to ruszamy.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz