niedziela, 4 listopada 2012

Druga połowa 2011:) Pierwszy maraton:)


   Końcówka roku równała się największemu wyzwaniu w moim życiu. Nie było łatwo i nie było lekko. Trud ciężkiej pracy oraz fantastyczni przyjaciele którzy towarzyszyli mi w tym wyzwaniu było lekiem na całe zło.               

   Najdłuższy jak do tej pory dystans okazał się największym wyzwaniem. Postanowiłem że do końca roku przebiegnę dwa maratony. Pierwszy z nich odbył się w stolicy Dolnego Śląska we Wrocławiu. 

Odbiór numerów startowych

   Musze przyznać że oprócz przejazdem nigdy nie było mi dane go podziwiać. Zaprosiłem całą moją najbliższą rodzinę i wedle możliwości wybraliśmy się ja i moja mama oraz siostra z narzeczonym. Już po wylądowaniu odczułem że pogoda może być ekstremalna. Tak też się stało, temperatura przekraczała 30 stopni a wiatr był całkowicie znikomy. Przed odbiorem pakietów startowych który odbywał się w Hali Ludowej, postanowiliśmy odwiedzić ogród japoński który okazał się strzałem w dziesiątkę. 

Ogrody Japońskie we Wrocławiu


   Zaraz po tym przeszliśmy wokół fontann Hali Ludowej udając się do biura zawodów znajdujących się na wrocławskim AWF. Stamtąd następnego dnia mieliśmy wyruszyć ulicami Wrocławia jak również zakończyć nasz start. Po odbiorze pakietu który zawierał mnóstwo upominków i gadżetów wyruszyliśmy do hotelu. Noc była spokojna ale ze względu na straszny żar bardzo duszna. Modliłem się o to by dnia następnego nastąpił zwrot o 180 stopni I zaczął wiać chociaż lekki wiatr. Niestety już z samego rana czuć było żar wlewający się przez okno do pokoju. Bo pobudce udałem się na śniadanie. Później rozciągnąłem się troszkę i wyruszyliśmy na stadion AWF. Jako że był to mój pierwszy maraton  i nie miałem żadnego doświadczenia oraz nie za bardzo przestudiowałem literaturę fachową już na samym starcie popełniłem błąd. Nie użyłem wazeliny dla biegaczy. Co niestety w tym upale skończyło się fatalnie. 

Gotowi do startu

   Bieg rozpoczął się punktualnie było mnóstwo Peacemakerów, ja ustawiłem się za balonikiem z czasem 3.30 minut. 4000 tysiące zawodników i zawodniczek czekało na sygnał startowy. Wraz z godziną 10 rano wyruszyliśmy. Bieg rozpocząłem bardzo spokojnie bez narzucania zbędnego tempa. Pierwsza 10 przebiegała przez same centrum ja nie odczuwałem żadnego dyskomfortu. Jedyny zawód to niestety kibice. Bardzo znikoma ilość i niestety wciąż brak dojrzałości do tego typu imprez. Głupie komentarze i niewybredne okrzyki bardzo irytowały co niektórych. Pomijając to zaczęliśmy się zbliżać do polowy biegu. Przy połówce znalazła się kapela bieg był nad wyraz przyjemny ciepło nie doskwierało jeszcze tak mocno.

Na półmetku


Po 21 km z lekka przyspieszyłem i z racji braku doświadczenia i pogody okazało się to błędem. Zacząłem tracić oddech oraz ciepło zaczęło wyraźnie palić moją skórę. Około 30 km zaczęły się górki które okazały się moja grobową deską. Zacząłem zwalniać by w końcu przejść w marsz. Zrozumiałem że maraton to nie przelewki wiele osób mdlało i nie dawało rady. Postanowiłem się nie poddawać i ruszyć dalej. Bieg już do samego końca okazał się przeplatańcem. Raz biegłem raz szedłem i tak aż do 42 km. Na finiszu przygrywała orkiestra rodzinka wiwatowała ja się poryczałem ze wzruszenia. Zabrakło mi kompletnie oddechu, otarcia były niesamowite a zmęczenie potworne. Chciałem wypić hektolitry wody i napojów energetycznych. Okazało się że ból nóg nie był aż tak potworny. Niestety otarcia zrobiły ze mnie pierwszego oficjalnego kowboja Wrocławia.


 Trzy pozy końcówka biegu, z medalem i łzami oraz po utracie wszystkich sił





   Wieczorem udaliśmy się na kolację celebrując jakby nie patrzeć mój wielki sukces. Pochłonąłem masę jedzenia i wypiłem litry Wrocławskiego piwa. Ten pierwszy raz nauczył mnie wiele, nabrałem nowego doświadczenia I mniej więcej zacząłem unikać podobnych błędów w przyszłości. Wrocław naprawdę POLECAM.


Wrocław był wart każdej kropli krwi i potu, następnie przeniesiemy się do mojego drugiego maratonu Lanzarote. Do zobaczenia wkrótce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz