Końcówka roku równała
się największemu wyzwaniu w moim życiu. Nie było łatwo i nie było
lekko. Trud ciężkiej pracy oraz fantastyczni przyjaciele którzy
towarzyszyli mi w tym wyzwaniu było lekiem na całe zło.
Najdłuższy
jak do tej pory dystans okazał się największym wyzwaniem.
Postanowiłem że do końca roku przebiegnę dwa maratony. Pierwszy z
nich odbył się w stolicy Dolnego Śląska we Wrocławiu.
Odbiór numerów startowych |
Musze
przyznać że oprócz przejazdem nigdy nie było mi dane go
podziwiać. Zaprosiłem całą moją najbliższą rodzinę i wedle
możliwości wybraliśmy się ja i moja mama oraz siostra z
narzeczonym. Już po wylądowaniu odczułem że pogoda może być
ekstremalna. Tak też się stało, temperatura przekraczała 30
stopni a wiatr był całkowicie znikomy. Przed odbiorem pakietów
startowych który odbywał się w Hali Ludowej, postanowiliśmy
odwiedzić ogród japoński który okazał się strzałem w
dziesiątkę.
Ogrody Japońskie we Wrocławiu |
Zaraz po tym przeszliśmy wokół fontann Hali Ludowej
udając się do biura zawodów znajdujących się na wrocławskim AWF.
Stamtąd następnego dnia mieliśmy wyruszyć ulicami Wrocławia jak
również zakończyć nasz start. Po odbiorze pakietu który zawierał
mnóstwo upominków i gadżetów wyruszyliśmy do hotelu. Noc była
spokojna ale ze względu na straszny żar bardzo duszna. Modliłem
się o to by dnia następnego nastąpił zwrot o 180 stopni I zaczął
wiać chociaż lekki wiatr. Niestety już z samego rana czuć było żar
wlewający się przez okno do pokoju. Bo pobudce udałem się na
śniadanie. Później rozciągnąłem się troszkę i wyruszyliśmy
na stadion AWF. Jako że był to mój pierwszy maraton i nie
miałem żadnego doświadczenia oraz nie za bardzo przestudiowałem
literaturę fachową już na samym starcie popełniłem błąd. Nie
użyłem wazeliny dla biegaczy. Co niestety w tym upale skończyło się
fatalnie.
Gotowi do startu |
Bieg rozpoczął się punktualnie było mnóstwo
Peacemakerów, ja ustawiłem się za balonikiem z czasem 3.30 minut. 4000 tysiące zawodników i zawodniczek czekało na sygnał startowy. Wraz z godziną 10
rano wyruszyliśmy. Bieg rozpocząłem bardzo spokojnie bez narzucania
zbędnego tempa. Pierwsza 10 przebiegała przez same centrum ja nie
odczuwałem żadnego dyskomfortu. Jedyny zawód to niestety kibice.
Bardzo znikoma ilość i niestety wciąż brak dojrzałości do tego
typu imprez. Głupie komentarze i niewybredne okrzyki bardzo
irytowały co niektórych. Pomijając to zaczęliśmy się zbliżać
do polowy biegu. Przy połówce znalazła się kapela bieg był nad wyraz przyjemny ciepło nie doskwierało jeszcze tak mocno.
Na półmetku |
Po 21 km z lekka
przyspieszyłem i z racji braku doświadczenia i pogody okazało się
to błędem. Zacząłem tracić oddech oraz ciepło zaczęło wyraźnie
palić moją skórę. Około 30 km zaczęły się górki które
okazały się moja grobową deską. Zacząłem zwalniać by w
końcu przejść w marsz. Zrozumiałem że maraton to nie przelewki
wiele osób mdlało i nie dawało rady. Postanowiłem się nie
poddawać i ruszyć dalej. Bieg już do samego końca okazał się
przeplatańcem. Raz biegłem raz szedłem i tak aż do 42 km. Na finiszu
przygrywała orkiestra rodzinka wiwatowała ja się poryczałem ze
wzruszenia. Zabrakło mi kompletnie oddechu, otarcia były niesamowite
a zmęczenie potworne. Chciałem wypić hektolitry wody i napojów
energetycznych. Okazało się że ból nóg nie był aż tak potworny.
Niestety otarcia zrobiły ze mnie pierwszego oficjalnego kowboja
Wrocławia.
Trzy pozy końcówka biegu, z medalem i łzami oraz po utracie wszystkich sił
Wieczorem udaliśmy się
na kolację celebrując jakby nie patrzeć mój wielki sukces.
Pochłonąłem masę jedzenia i wypiłem litry Wrocławskiego piwa. Ten
pierwszy raz nauczył mnie wiele, nabrałem nowego doświadczenia I
mniej więcej zacząłem unikać podobnych błędów w
przyszłości. Wrocław naprawdę POLECAM.
Wrocław był wart każdej kropli krwi i potu, następnie przeniesiemy się do mojego drugiego maratonu Lanzarote. Do zobaczenia wkrótce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz